Jest październik, dziś 17 więc
jesteśmy w połowie. Za oknem piękna jesień, słońce tej jesieni
zostało z nami wyjątkowo długo. Zimne poranki, parne i ciepłe
wieczory, nie pamiętam takiej jesieni już od dawna. Jaka była rok
temu? Nie przypominam sobie prawie wcale. Rok temu w piątek 17
października o godz. 11 rano miałam wizytę w szpitalu, pamiętam,
że rano było chłodno, że umówiłam się z koleżanką, która
obiecała mi pomóc językowo (wiesz sprawa chyba jest poważna,
tydzień temu miałam biopsję, muszę nastawić się na wszystko,
chcę dobrze zrozumieć diagnozę).
Pamiętam, że w tym czasie Młody
miał okres przystosowania się do przedszkola i towarzyszyła mu,
moja mama, bo Marcin, też w owym czasie leżał w szpitalu (taka z
nas szpitalna rodzina). Koleżanka przyszła z dzieckiem, nie miała
je z kim zostawić, a pewna była, że moja wizyta nie potrwa długo.
Pamiętam minę lekarza, który po moim wejściu do gabinetu zdjął
okulary i sapnął, z zdenerwowaniem spojrzał w moje wyniki, nie
miał dla mnie dobrych wieści, powiedział, że przeprasza, ale ma
ciężki dzień, bo omawia trudne przypadki, ja jestem jednym z nich.
Potem pamiętam, że znajduję się jakby we mgle, na słowo guz,
spięłam wszystkie mięśnie i takie spięte mi już zostały,
praktycznie przez dobę. Miałam dokładnie 10 minut na podjęcie
decyzji, czy chcę być operowana, na drugi dzień, czy może za
tydzień, a może wcale nie chcę. Bełkotałam coś bez sensu, że
może za tydzień, bo mam jutro rano kurs językowy i nie chciałabym
opuścić. W szoku ludzie mówią zupełnie niezrozumiałe rzeczy,
przejmują się drobiazgami, które nie mają większego znaczenia.
Pamiętam mocne Magdy „co ty pierdolisz, trzeba to operować”,
telefon do mamy, czy da sobie radę sama przez kilka dni, bo wiesz
mamo to jednak jest rak i będziesz musiała zostać z Piotrusiem
sama przez kilka dni. W tamtym momencie poczułam takie ogromne
skrępowanie, fizyczne, jakby mnie ktoś związał, zakneblował i
jedyna myśl jaka mi krążyła po głowie, że skoro guz ma ponad 7
cm tzn, że przerzuty są już wszędzie. Czy to dlatego tak źle się
czułam ostatnio? Myślałam, że jestem zmęczona bo mam małe
dziecko. Czemu mnie to spotyka? Przypominam sobie, że czytała
niedawno artykuł o założycielce Rak'n'roll, ona dowiedziała się,
że ma guza będąc w ciąży. A więc to się zdarza, młode kobiety
też zapadają na tę chorobę. Muszę się tego pozbyć, muszę się
tego pozbyć, muszę się...., zaczęłam myśleć automatycznie.
Pamiętam płacz mamy po powrocie do domu, pamiętam, że nie miałam
siły nawet zasnąć, na drugi dzień musiałam mieć operację, o
10, mój lekarz bał się co we mnie znajdzie, nie chciał czekać
nawet 24 godzin. Na szczęście po wszystkim miał dla mnie dobre wieści i chyba pierwszy raz się uśmiechnął.Teraz kiedy to wszystko wspominam wydaje mi się, że
to się nie zdarzyło naprawdę, niestety codziennie rozbierając się
i widząc moją bliznę, wiem, że to nie był sen, wiem też, że
nie powinnam o tym wszystkim zapominać. Powinnam przestrzegać
zaleceń lekarzy, powinnam starać się żyć zdrowo, powinnam badać
zdrową pierś, żeby mieć pewność, że nie ma nawrotu. Czy mnie
to dołuje? Wcale! Jestem szczęściarą, zapewniam was.
P.S. Badajcie się, ja tego nie robiłam, dziś tego żałuję. Ten blog jest po to aby Wam przypominać :)
Czy teraz jest już wszystko w porządku? Raz cię zoperowali, wycięli co trzeba i już? Trzymaj się i dużo zdrowia!
OdpowiedzUsuńAlles in Ordnung!
OdpowiedzUsuń