Zauważyłam, że zaczynam pisać tutaj dwa posty rocznie, jeden
zimą i jeden latem. Może dodam jeszcze jeden jesienią i jeden na wiosnę, będzie
ich wtedy aż cztery! A może po prostu nie będę obiecywała ani sobie, ani
czytelnikom, że coś tutaj będzie pojawiało się regularnie, bo zwyczajnie nie
dotrzymuję tej obietnicy i potem znów muszę pisać, że się nie udało etc.
Nieważne. Ważne, że jestem tutaj dla Was dziś i opowiem Wam o zmianach jakie
zaszły w moim życiu, przez ostatni rok, a nawet rok i kilka miesięcy.
W zeszłym roku, w miesiącu sierpniu, mniej więcej w połowie
zaczęłam kurs Webdesignu. Na pytanie dlaczego zdecydowałam się na taki krok,
niejako obrót mojej „kariery” o 180 stopni opowiem Wam w osobnym poście, albo
przy kawie kiedy spotkamy się w Berlinie lub gdzieś w Polsce. Liczy się fakt,
że o ten kurs walczyłam prawie pół roku, a żeby go zdobyć musiałam przejść masę
bardzo nieprzyjemnych i w jakimś sensie poniżających dla mnie sytuacji. O
jednej z nich piszę dwa posty wcześniej. Jak zapewne wiecie albo nie wiecie u
mnie już tak jest, że nic nie przychodzi mi łatwo i są na tym świecie ludzie,
którzy w niemieckim urzędzie pracy dofinansowanie do przekwalifikowania się
dostają od ręki, a są tacy, którzy się nazywają Karolina i muszą się nachodzić,
nastać, naczekać, zrobić parę awantur
etc. Koniec końców dostałam to czego chciałam i znalazłam się w szkole, gdzie
codziennie praktycznie od rana do wieczora z mniejszym i większym sukcesem
nauczyciele kładli mi do łba podstawy HTML, CSS, JS, PHP itp. Niektóre moduły
były fajne inne nie, jak to w każdej szkole wszystko zależało od tego, kto je
prowadził i czy potrafił przekazać wiedzę. Kurs ukończyłam w grudniu, a już
praktycznie w listopadzie zaczęłam szukać pracy jako tester oprogramowania idąc
w ślady mojej koleżanki Pauliny (odwiedźcie koniecznie jej bloga). Uczęszczanie na rozmowy przerwała mi
operacja, która odbyła się w styczniu (klik). Gdyby skończyło się na operacji,
dojściu do siebie etc. byłoby w moim życiu śmiertelnie nudno. Niedługo po
powrocie do domu okazało się, że cierpię na nową chorobę jaką jest zakrzepica
żył głębokich. W planach miałam, że zaraz po tym jak przestanę leżeć plackiem
wrócę do poszukiwań pracy, ale okazało się, że kuleję na prawą nogę i trudno
jest to ukryć przed potencjalnym pracodawcą wchodząc na rozmowę o pracę. Mimo tego, udało mi się krótko po tym jak
praktycznie kilka razy w tygodniu odwiedzałam pobliskie pogotowie dostać pracę
w firmie robiącej software dla branży motoryzacyjnej. Kiedy piszę te słowa mam ochotę
zadać sobie pytanie: jak ja to kurwa robię? Co więcej z perspektywy czasu
wydaje mi się zabawne, że na niektóre rozmowy chodziłam z ukrytą pod ładną
bluzką boląca, niezagojoną raną, w której zbierało się osocze i nie było
możliwości bym mogła się jakkolwiek rozsiąść i swobodnie rozmawiać.
Od marca pracuję kilka dni w miesiącu, ponieważ praca jest w
niepełnym wymiarze godzin, próbuję też wyzdrowieć i codziennie grzecznie łykam
tabletki rozpuszczające zakrzep, który powstał w mojej stopie. Co może wydać
się interesujące to fakt, że mój chirurg wysłał mnie do centrum krzepliwości
krwi (nie wiem jak nazywa się polski odpowiednik takiego miejsca), gdzie
przeprowadzono mi szereg badań i okazało się, że jestem nosicielem mutacji
genetycznej o wdzięcznej nazwie Faktor V Leiden. A oznacza to mniej więcej, że
cierpię na wrodzoną trombofilię. Nie wiem czy ta wiadomość jakoś mnie
zaszokowała, chyba po diagnozie jaką jest rak trudno przejąć się takimi
rzeczami. Pewnym jest jednak, że wszystkie wcześniejsze niepowodzenia, a w tym
największe czyli utrata pierwszej zrekonstruowanej piersi były spowodowane tą
mutacją. Myśl ta w jakimś sensie mi pomaga, bo nie zadaję sobie pytania
dlaczego tak się stało i czy mogło stać się inaczej. Teraz wiem co mi jest i
wiem, że przy kolejnych operacjach muszę dostawać specjalne leki itd. A
następne odbędą się prędzej czy później. Obecnie jestem na etapie dyskusji z
kasą chorych, która jak zapewne wiecie z mojego facebooka odmówiła mi
napełnienia nowej piersi własnym tłuszczem, a w zamian oferując mi operacje,
które już miałam. Jak tylko dowiem się w jaki sposób ludziom odrastają mięśnie
i amputowane elementy ciała dam Wam znać, bo będzie to dosyć duży przełom w
medycynie, a co za tym idzie na pewno usłyszycie o mnie w prasie albo
telewizji. A mówiąc już poważnie, wiele się działo i pewnie wiele jeszcze
zadzieje. Czuję, że streściłam Wam nieco z mojego życia, aczkolwiek jest to
mały procent. Kto dotrwał do końca ten dostaje ode mnie wirtualnego buziaka.
Pozdrawiam Was i do usłyszenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz