niedziela, 28 czerwca 2015

46 (pasja)

Jeśli w pracy się pospieszę i szybko zrobię zamknięcie, to do domu przyjadę koło 22 i w weekend jest jeszcze szansa, że spotkam rozbrykanego Młodego, bo jako królowie braku konsekwencji w weekend pozwalamy mu kłaść się późno. Zawszę udaję, że trochę się złoszczę, że jeszcze nie śpi, gderam, że zęby nie umyte, że trzeba to i tamto, a mleczko dalej nie wypite. Mimo te cieszę się, że mogę jeszcze zobaczyć go w akcji. Zazwyczaj wracając nie mam już siły na nic, mogę wygenerować z siebie jeszcze trochę energii, którą poświęcę rodzinie, nic poza tym. Brak mi czasu dla siebie, ale nic nie szkodzi, znajdę go kiedy indziej. Kiedy mam wolne, a zdarza się to zazwyczaj w środku tygodnia, próbuję pozbierać myśli i zrobić coś konstruktywnego, ale wszystko odbywa się w stylu "Poodkurzam jeszcze tylko tę pustynię i zabiorę się do pracy". Trudno jest być kreatywnym pomiędzy jednym praniem, a ściąganiem i prasowaniem drugiego, ale to nie problem bo na czas na rozwój i kreatywność też przyjdzie, wcześniej czy później. Nie spieszy mi się, przestało od ponad roku. Dlaczego o tym piszę? W zeszłym tygodniu znajoma stwierdziła, że nie ma we mnie pasji, nie palę się do kreatywnych zadań, a przecież powinnam bo to definiuje każdego projektanta/artystę. Nie dostrzega we mnie także zaangażowania, ani żadnych przejawów chęci tworzenia. Ogólnie jawię się dość depresyjnie. Pewnie tak jest, ale wcale nie czuję się z tym źle. W przeciągu trzech lat skończyłam studia będąc w ciąży, która była wpadką, a w efekcie, której wyemigrowałam do kraju, w którym mówi się na tyle skomplikowanym językiem, że potrzebowałam roku by dojść do poziomu: coś tam powiem i coś zrozumiem. Emigracja bywa trudna w pojedynkę, w ciąży może okazać się jeszcze trudniejsza. Pamiętam stres związany z nadchodzącym rozwiązaniem plus myślenie o tym co będzie później i przede wszystkim, czy damy sobie radę jako rodzice i jako para. Miałam w sobie, w owym czasie jeszcze trochę pasji, która wyparowała ze mnie w dość szybkim tempie w pierwszych miesiącach macierzyństwa. Może i spałam w nocy, ale na ciągłym stand by co doprowadzało mnie do coraz głębszej rozpaczy. W pewnym momencie zaczęłam planować, że na jedną noc wybiorę się do hotelu i tam pośpię mocno i głęboko. Planów nie zrealizowałam, ale czas bycia zombie z biustem na wierzchu szybko minął. Miesiące mijały, a ja mimo coraz większej wprawy nie stawałam się ani trochę bardziej wypoczęta. Przed pierwszymi urodzinami Młody został przyjęty do przedszkola, a ja odkryłam, że mam raka. Chodziłam wtedy na kurs niemieckiego, którego mimo pobytu w szpitalu nie przerwałam, operację miałam w piątek, a na pierwszych zajęciach pojawiłam się po nie całym tygodniu. Od tamtego momentu zaczął mną kierować strach, że czegoś nie zdążę, że życie jest na moim przykładzie nieprzewidywalne, że muszę wszystko na raz, tu i teraz. Prawie przez pół roku nie docierało do mnie, że tak się nie da. Nie da się też przejść od raka do porządku dziennego, wrócić do wcześniejszych czynności jakby nigdy nic się nie stało. Byłam pewna, że oswoiłam sytuację, panuję nad nią i nadal mogę być super mamą,uczyć się codziennie nowych słówek, przygotowywać do egzaminu i planować operację rekonstrukcji piersi jakby to była wizyta u fryzjera, rozglądać się za pracę i bywać od czasu do czasu duszą towarzystwa. Długi czas grałam kogoś kim już dawno nie byłam i nadal nie jestem, co więcej nie będę. Tylko, że teraz mam tę świadomość, wtedy nie miałam i to była męczarnia. W nowym życiu, w nowej sytuacji człowiek uczy się wszystkiego od nowa, a ja tak traktuję moją obecną egzystencję. Już nie jestem tą samą Karoliną, która brykała po Łodzi od klubu do klubu i czas bezsensownie przelatywał jej przez palce. Kłamałabym gdybym powiedziała, że teraz wykorzystuję go w 100%, ale przez macierzyństwo i zdrowotne perypetie spędzam go zupełnie inaczej. Muszę w tym nowym "byciu" odnaleźć z powrotem pasję i radość tworzenia, ale póki co nie mam na to ochoty. Chcę odpocząć, na chwilę w spokoju. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz