piątek, 17 października 2014

26 (październik)

Jest październik, dziś 17 więc jesteśmy w połowie. Za oknem piękna jesień, słońce tej jesieni zostało z nami wyjątkowo długo. Zimne poranki, parne i ciepłe wieczory, nie pamiętam takiej jesieni już od dawna. Jaka była rok temu? Nie przypominam sobie prawie wcale. Rok temu w piątek 17 października o godz. 11 rano miałam wizytę w szpitalu, pamiętam, że rano było chłodno, że umówiłam się z koleżanką, która obiecała mi pomóc językowo (wiesz sprawa chyba jest poważna, tydzień temu miałam biopsję, muszę nastawić się na wszystko, chcę dobrze zrozumieć diagnozę). 
Pamiętam, że w tym czasie Młody miał okres przystosowania się do przedszkola i towarzyszyła mu, moja mama, bo Marcin, też w owym czasie leżał w szpitalu (taka z nas szpitalna rodzina). Koleżanka przyszła z dzieckiem, nie miała je z kim zostawić, a pewna była, że moja wizyta nie potrwa długo. Pamiętam minę lekarza, który po moim wejściu do gabinetu zdjął okulary i sapnął, z zdenerwowaniem spojrzał w moje wyniki, nie miał dla mnie dobrych wieści, powiedział, że przeprasza, ale ma ciężki dzień, bo omawia trudne przypadki, ja jestem jednym z nich. Potem pamiętam, że znajduję się jakby we mgle, na słowo guz, spięłam wszystkie mięśnie i takie spięte mi już zostały, praktycznie przez dobę. Miałam dokładnie 10 minut na podjęcie decyzji, czy chcę być operowana, na drugi dzień, czy może za tydzień, a może wcale nie chcę. Bełkotałam coś bez sensu, że może za tydzień, bo mam jutro rano kurs językowy i nie chciałabym opuścić. W szoku ludzie mówią zupełnie niezrozumiałe rzeczy, przejmują się drobiazgami, które nie mają większego znaczenia. Pamiętam mocne Magdy „co ty pierdolisz, trzeba to operować”, telefon do mamy, czy da sobie radę sama przez kilka dni, bo wiesz mamo to jednak jest rak i będziesz musiała zostać z Piotrusiem sama przez kilka dni. W tamtym momencie poczułam takie ogromne skrępowanie, fizyczne, jakby mnie ktoś związał, zakneblował i jedyna myśl jaka mi krążyła po głowie, że skoro guz ma ponad 7 cm tzn, że przerzuty są już wszędzie. Czy to dlatego tak źle się czułam ostatnio? Myślałam, że jestem zmęczona bo mam małe dziecko. Czemu mnie to spotyka? Przypominam sobie, że czytała niedawno artykuł o założycielce Rak'n'roll, ona dowiedziała się, że ma guza będąc w ciąży. A więc to się zdarza, młode kobiety też zapadają na tę chorobę. Muszę się tego pozbyć, muszę się tego pozbyć, muszę się...., zaczęłam myśleć automatycznie. Pamiętam płacz mamy po powrocie do domu, pamiętam, że nie miałam siły nawet zasnąć, na drugi dzień musiałam mieć operację, o 10, mój lekarz bał się co we mnie znajdzie, nie chciał czekać nawet 24 godzin. Na szczęście po wszystkim miał dla mnie dobre wieści i chyba pierwszy raz się uśmiechnął.Teraz kiedy to wszystko wspominam wydaje mi się, że to się nie zdarzyło naprawdę, niestety codziennie rozbierając się i widząc moją bliznę, wiem, że to nie był sen, wiem też, że nie powinnam o tym wszystkim zapominać. Powinnam przestrzegać zaleceń lekarzy, powinnam starać się żyć zdrowo, powinnam badać zdrową pierś, żeby mieć pewność, że nie ma nawrotu. Czy mnie to dołuje? Wcale! Jestem szczęściarą, zapewniam was.

P.S. Badajcie się, ja tego nie robiłam, dziś tego żałuję. Ten blog jest po to aby Wam przypominać :)

2 komentarze:

  1. Czy teraz jest już wszystko w porządku? Raz cię zoperowali, wycięli co trzeba i już? Trzymaj się i dużo zdrowia!

    OdpowiedzUsuń