Może
wyda wam się to dosadne, ale będąc jeszcze beztroską
dwudziestolatką powiedziałam, że dziecko będę miała tylko wtedy
kiedy wpadnę. Była to przepowiednia niczym z Astro TV, ta jednak
się spełniła. Wraz z przyjściem na świat juniora, który to
właśnie siedzi obok mnie z gorączką na fotelu i ogląda Santa's
Workshop, wszystko w moim życiu się zmieniło. Podstawową zmianą
jest to, że przy dziecku czasu ma się jak na lekarstwo,żeby nie
powiedzieć, że nie ma się go wcale i nie można po prostu pozwalać
na to, żeby ten czas marnować. Doszłam nawet ostatnio do wniosku,
że mając np. dziecko w czasie studiów mogłabym je skończyć w
terminie, bo nie miałoby miejsca wstawanie w południe i oglądanie
którejś z kolei serii któregoś z kolei serialu, który nic nie
wnosi do mojego życia poza „zabiciem czasu”, który to mogłabym
wykorzystać na milion innych sposobów, ale wtedy niestety nie
posiadałam dziecka i takiej wiedzy także.
Mój
dzisiejszy wywód będzie o tym, że dziecko to nie kot, ani pies.
Wiem, że sprawa jest oczywista, ale jak się ostatnio często
przekonuję nie do końca. Pewna dziewczyna, gdzieś na oko w moim
wieku, może trochę młodsza troszkę trzaśnięta alkoholem na
przyjęciu urodzinowym mojej koleżanki obrała sobie mnie, matkę po
przejściach jako słuchacza, a chciała opowiedzieć mi o tym, że
razem z chłopakiem mają kota, by dowiedzieć się, czy potrafią
się nim wspólnie zająć, a co za tym idzie czy nadają się na
rodziców. Nie żartuję, to są fakty, a ona była przekonana, że
podejmę dyskusję na temat wychowania kota? Jeśli mierzyć by
poziom przygotowanie do macierzyństwa poprzez umiejętność opieki
nad kotem, psem, chomikiem czy kanarkiem to powinnam w momencie
przyjścia na świat Piotrka być nieźle wykwalifikowana. Problem w
tym drodzy, przyszli rodzice ćwiczący na zwierzętach, że dziecko
to nie kot. Jestem tego pewna, możecie mi zaufać, to także nie
pies i może was to zaskoczy, ale to CZŁOWIEK! W dodatku na początku
zupełnie bezbronny (z czasem rosną mu zęby, a ręce nabierają
sprawności do szybkich ciosów albo rzutów- dostałam w sobotę w
łeb małym metalowym walcem i mam pękniętą skórę na nosie i
czole, także wiem co mówię) i należy się nim opiekować, cały
czas! Nie tylko w momencie kiedy zamiauczy, albo otrze się nam o
nogę tudzież zaśmierdzi mu z kuwety. Małe dzieci robią kupę i
siku na okrągło, także pieluchę (to taka kuweta dla dzieci)
zmienia się miliard razy dziennie, aż w końcu sam człowiek nie
wie czy właśnie zmienił czy powinien zmienić. Maluchy wymagają
też karmienia, na początku jest to proces nieustający z małymi
przerwami, nie jedzą z miski Whiskas, tylko zajadają się mlekiem z
cycka, także w tym czasie trzeba im towarzyszyć, nie ma czasu na
załadowanie odcinka Gry o Tron, poza tym, że jest się tak
zmęczonym, że nawet nie pamiętamy czasów kiedy coś nam się na
komputerze ładowało. Z doświadczeń z kotem pamiętam, że im kot
większy tym mniej z nim problemów (swego czasu na studiach miałyśmy
3 koty) i tutaj także zachodzi podstawowa różnica. Z dzieckiem
jest odwrotnie, im większe tym więcej przy nim pracy i naszego
zaangażowania. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i 4 ręce.
Ostatnio
zapytałam mojego chłopaka czego nauczył się będąc tatą i
usłyszałam, że nauczył się odpowiedzialności, ale także tego,
że można łapać różne rzeczy bez użycia rąk. Jest to bezcenna
uwaga. Bo tak właśnie jest. Kot czasem drapie ściany albo drzwi,
dziecko po tych ścianach i drzwiach kredkuje i rozmazuje
czekoladę/jogurt/zupę. Kot czasem strąci coś ze stołu, dziecko
sięga po noże i dzbanki z gorącą herbatą. Mogłabym tak
wymieniać te subtelne różnice bez końca, ale wydaje mi się to
idiotyczne tak samo jak pewność, że zwierzątko przygotuje nas do
macierzyństwa. Otóż nie przygotuje. Nic was nie przygotuje, tylko
doświadczenie zbierane na bieżąco. Kończę i przysięgam, że
jeśli raz usłyszę coś tak głupiego to nie ręczę za siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz