poniedziałek, 30 czerwca 2014

14

Autorka bloga Matka jest tylko jedna przypomniała ostatnio na facebooku swój post o tym Jak to jest być matką? Nikt mi chyba nigdy nie zadał tego pytania, było kilka pytań o poród wraz z nieodzownym "ja to bym chyba wolała cesarkę", były sugestie, że nie prześpimy ani jednej nocy i że teraz jak już mamy dziecko to dopiero zobaczymy. Co zobaczymy? Nie wiadomo, takie zdanie wypowiadają najczęściej osoby, które dzieci nie mają i nie wiedzą jak to jest fajnie kiedy ono już śpi i nie możesz się powstrzymać, żeby przez chwilę popatrzeć na te spokojną buzię. Owszem macierzyństwo to na początku nie jest bułka z masłem, ale tak jak wszystko ma swoje dobre i złe strony. Czasem dziecko przerasta cię swoją energią, czujesz się jak emeryt, kiedy po raz setny prosi by podrzucać je na kolanach albo robić jakieś inne wygibasy wymagające stuprocentowej sprawności fizycznej. Dla mnie najgorsze chwile "bycia mamą" są wtedy kiedy młody choruje, czuję wtedy bezsilność, bardzo się martwię, nie wiem co robić. Mieliśmy już jeden rotawirus, który skończył się w szpitalu, pamiętam, że sama byłam wtedy chora i po dwóch dniach spania na szpitalnym łóżku-walizce czułam się jakby ktoś przed chwilą zdjął mnie z krzyża. Wszystko skończyło się dobrze, dziecko przepłukane kroplówkami nabrało sił witalnych i brykało niczym młody byczek, a rodzice zarażeni słaniali się na nogach jeszcze przez dwa tygodnie. Na szczęście takie sytuacje to rzadkość. Nie wyobrażam sobie co muszą czuć rodzice dzieci przewlekle chorych, tych z mniej poważnymi ale też tych z bardzo poważnymi chorobami. To zapewne nieustający strach i stres. U mnie stres skumulował się tydzień temu, trafiłam do szpitala z potwornym bólem brzucha, w sumie to sama się dziwię, że do tego szpitala doszłam. Musiałam wyglądać dosyć nieciekawie, bo pierwszy raz na pogotowiu nie kazali mi czekać i od razu trafiłam na badania i pod kroplówkę, bo jak się okazało byłam mocno odwodniona (chyba zwijając się z bólu na kanapie zapomniałam popijać mineralkę). Po kilku godzinach i stwierdzeniu, że to zatrucie pokarmowe lekarz, który mnie badał zapytał czy życzę sobie jeszcze wizyty na ginekologii, było już dobrze po 23, ale co tam jak oglądać to wszystko i wszędzie. Przed 1 miałam już spotkanie z trzema ginekologami i prognozę, że trzeba operować, oczywiście bardzo szybko wymyśliłam teorię, że to co widzą na ekranie usg to na pewno nie to co widzą, tylko coś innego i jutro dowiem się, że moje dni są policzone. Nawet mi się nie chciało płakać od tych wymysłów, mimo namowy lekarzy uwiedziona kroplówką z jakimś znieczulaczem powędrowałam do domu, umówiona na drugi dzień, na rano. To była dobra decyzja, w domu ochłonęłam i nastawiłam się na to, że widocznie szpital to moje przeznaczenie i jedna operacja w roku to za mało. Skracając tą zawiłą i zapierającą dech w piersiach szpitalną historię powiem, że do operacji nie doszło, bo kiedy miałam na sobie już czepek i klapki oraz podpisane papierki, że się zgadzam na narkozę etc. okazało się, że moje wyniki są ciut lepsze i można zaczekać, bo może samo się "wchłonie". Wróciłam więc do domu i teraz czekam, aż się wchłonie, to ważne, bo muszę być w pełni sprawną, zdrową mamą.

2 komentarze:

  1. Ja pierdzielę, co to znowu jest? I po raz kolejny jestem w szoku jak tam szybko działają lekarze... U nas byś już dwa razy umarła. To przeznaczenie ten Berlin!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od leków, które biorę zrobiła mi się cysta na jajniku wielkości piłki tenisowej. A co do działań tutejszych lekarzy, to rzeczywiście, nie są ślamazarni.

      Usuń