czwartek, 5 czerwca 2014

13

O, już czwartek! Takim zdaniem, wymieniając czwartek na inny dzień tygodnia mogłabym zaczynać każdy poranek. Wszystko zaplanowane, trzy miesiące do przodu i można by pomyśleć, że kiedy dokładnie rozpisuje się kalendarz człowiek znajdzie trochę wolnego czasu, nic bardziej mylnego. W porządku i organizacji czai się chochlik, który pozwala na "a to tutaj jeszcze zmieszczę..., a tutaj możemy...".
Nie poszłam dziś na kurs, nie miałam siły zwlec się z łóżka, coś mnie wczoraj przed snem zaczęło uciskać w karku i nie wiem czy to kręgosłup, czy może stres gdzieś mi osiadł na mięśniach i nie chce sobie pójść. Spędziłam wczoraj prawie 5 godzin w szpitalu, do którego wybrałam się, żeby zrobić tomografię brzucha. Pani technik, przeprowadzająca badania zostawiła sobie mnie na deser, bo jak to określiła, moje badanie jest najdłuższe i musi mi poświęcić odpowiednią ilość czasu i skupienia. Siedząc kolejno w dwóch poczekalniach zdążyłam przeczytać pół książki (czytam teraz Norwegian Wood Murakamiego), zjeść kilka cukierków reklamujących firmę Siemens, przejrzeć czasopismo plotkarskie o niemieckich gwiazdach, które są mi kompletnie nieznane i dojść do wniosku, że trawi mnie absurdalny lęk związany z wjeżdżaniem do tej maszyny. Od tej całej historii z raczyskiem wymyślam niestworzone rzeczy, scenariusze, w których w trakcie rutynowych badań lekarze odkrywają we mnie kolejny guz, znajdują coś co tym razem jest groźne i nie da się wyleczyć. Wiem, że to głupie, ale trudno zatrzymać wyobraźnię. Wczoraj też wymyśliłam sobie, że kiedy będą szukać żyły, którą w trakcje rekonstrukcji piersi muszą przeszczepić mi do klatki piersiowej znajdą przez zupełny przypadek coś jeszcze. Nie wiem czy kiedyś przestanę tak myśleć, boję się, że to się stanie moją obsesją. Może jak nie będę musiała już odwiedzać tego miejsca, to uda mi się na dłużej porzucić takie myśli. Za dwa miesiące i dzień będę leżeć na stole operacyjnym, jestem gotowa fizycznie, ale nie wiem czy psychicznie, mówię sobie, że to nic poważnego, że to operacja, których setki naoglądałam się w głupich programach na TLC. Brzuch już wyhodowałam, teraz muszę pielęgnować bliznę żeby nie była taka twarda. Ciekawa jestem jak to wszystko będzie wyglądać "po". Oglądam zdjęcia w internecie i myślę, że będzie super, wierzę w talent tutejszych chirurgów. Tą optymistyczną myślą kończę i idę gotować młodemu rosół, bo biedaczysko znów jest chory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz