wtorek, 4 lutego 2014

6

No i jesteśmy w lutym, już od czterech dni. Ostatnie dwa tygodnie były bardzo intensywne pod względem towarzyskim, zwłaszcza weekendy. Odwiedziła mnie Agnieszka i spędziłyśmy super dwa dni. Nie wiem dlaczego, ale ostatnim razem kiedy widziałyśmy się w Berlinie też był atak srogiej zimy, przed którą wtedy uciekałyśmy do muzeów, było nam obojętne co zobaczymy. Trochę wstyd biorąc pod uwagę, że obydwie byłyśmy wtedy studentkami ASP. Tym razem może nie szukałyśmy schronienia przed chłodem, ale nie spieszno nam było do spacerów. Idealnym rozwiązaniem okazał się przejazd autobusem 200, w którym zajęłyśmy miejsca na piętrze, na samej górze, a który to przejeżdża przez wszystkie najważniejsze miejsca w mieście. Odwiedziłyśmy Berlinische Galerie, gdzie obecnie można zobaczyć wystawę malarstwa niemieckich i austriackich artystów działających na przełomie wieku. Gdyby ktoś miał okazję w najbliższym czasie odwiedzać Berlin to serdecznie polecam.

Piotruś znowu choruje, chociaż może nie powinnam pisać znowu, bo przeczytałam gdzieś, że dzieci w żłobku przechodzą jedną infekcję za drugą, a to dopiero nasza czwarta. Każda wprowadza jednak w domu chaos, ja jestem uziemiona, a Marcin wpada w pielęgniarskie tryby i biega za zasmarkanym młodym a to z chusteczką, a to syropem albo maścią rozgrzewającą. Dziś mimo kryzysu rodzinnego udało mi się wyjść na dwie godziny. Musiałam pojechać do ginekologa bo kończą się moje arcyważne leki, które niestety muszę brać minimum pięć lat. Ponieważ była to moja pierwsza wizyta od operacji lekarz chciał za mną porozmawiać. Zapytał mnie dlaczego tak rozrabiam i kazał obiecać sobie, że już nie będę. Ładna metafora. Chciał też wiedzieć, czy zdaję sobie sprawę z tego ile miałam szczęścia. Otóż zdaję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz