No i jesteśmy w lutym, już od
czterech dni. Ostatnie dwa tygodnie były bardzo intensywne pod
względem towarzyskim, zwłaszcza weekendy. Odwiedziła mnie
Agnieszka i spędziłyśmy super dwa dni. Nie wiem dlaczego, ale
ostatnim razem kiedy widziałyśmy się w Berlinie też był atak
srogiej zimy, przed którą wtedy uciekałyśmy do muzeów, było nam
obojętne co zobaczymy. Trochę wstyd biorąc pod uwagę, że obydwie
byłyśmy wtedy studentkami ASP. Tym razem może nie szukałyśmy
schronienia przed chłodem, ale nie spieszno nam było do spacerów.
Idealnym rozwiązaniem okazał się przejazd autobusem 200, w którym
zajęłyśmy miejsca na piętrze, na samej górze, a który to
przejeżdża przez wszystkie najważniejsze miejsca w mieście.
Odwiedziłyśmy Berlinische Galerie, gdzie obecnie można zobaczyć
wystawę malarstwa niemieckich i austriackich artystów działających
na przełomie wieku. Gdyby ktoś miał okazję w najbliższym czasie
odwiedzać Berlin to serdecznie polecam.
Piotruś znowu choruje, chociaż może nie powinnam pisać znowu, bo przeczytałam gdzieś, że dzieci w żłobku przechodzą jedną infekcję za drugą, a to dopiero nasza czwarta. Każda wprowadza jednak w domu chaos, ja jestem uziemiona, a Marcin wpada w pielęgniarskie tryby i biega za zasmarkanym młodym a to z chusteczką, a to syropem albo maścią rozgrzewającą. Dziś mimo kryzysu rodzinnego udało mi się wyjść na dwie godziny. Musiałam pojechać do ginekologa bo kończą się moje arcyważne leki, które niestety muszę brać minimum pięć lat. Ponieważ była to moja pierwsza wizyta od operacji lekarz chciał za mną porozmawiać. Zapytał mnie dlaczego tak rozrabiam i kazał obiecać sobie, że już nie będę. Ładna metafora. Chciał też wiedzieć, czy zdaję sobie sprawę z tego ile miałam szczęścia. Otóż zdaję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz